Korzystając z cyfrowych technologii, większość Polaków czuje się dziś bezpiecznie. Nasz niepokój budzi głównie ich przyszły rozwój. Nie dostrzegamy, że przyszłość już dawno się rozpoczęła.
Psychologia odróżnia strach od lęku. Ten pierwszy jest naturalną reakcją na rzeczywiste zagrożenie, drugi – często chorobliwą obawą przed tym, co nieznane. Lektura raportu „Digital ethics – polscy konsumenci wobec wyzwań etycznych związanych z rozwojem technologii”, przygotowanego przez badaczy z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego we współpracy z firmą Orange Polska, przekonuje, że cyfrowe technologie są nam niestraszne, a jednocześnie lękamy się ich wpływu. Jak to możliwe?
Ponad 90 procent respondentów biorących udział w badaniu zadeklarowało, że czuje się bezpiecznie, używając dostępnych dziś na rynku cyfrowych usług, jak np. przechowywanie danych w chmurze, korzystanie z mediów społecznościowych, geolokalizacji, porad medycznych online czy zabezpieczeń biometrycznych. Jednocześnie blisko 70 procent wszystkich ankietowanych obawia się rosnącej dezinformacji i inwigilacji w sieci, a 41 procent – cyfrowej dyskryminacji.
Co więcej, w przypadku technologii mniej powszechnych na rynku, jak autonomiczne pojazdy, 5G, sztuczna inteligencja czy blockchain, niepokoje ankietowanych są znacznie częstsze.
Wynikają one z kilku powodów. Przede wszystkim z niepewności, czy dana technologia jest zaprojektowana w bezpieczny sposób (tu na pierwszym miejscu są samochody autonomiczne). Po drugie, z braku informacji o zasadach jej działania (blockchain, sztuczna inteligencja, 5G). Wreszcie z niewielkiego zaufania do firm związanych z daną technologią (w tym wypadku największe obawy wzbudzają kryptowaluty).
Wśród innych przyczyn wystąpiły też: brak pełnej kontroli nad informacjami udostępnianymi na własny temat, ryzyko naruszenia danych osobowych oraz niepewność, do kogo w razie problemów należy zwrócić się o pomoc.
Niepokój wobec tego, co nowe bądź nieznane, nie powinien dziwić. To naturalne zjawisko, szczególnie gdy wizje przyszłości w dużym stopniu kształtowane są przez popularne wyobrażenia (zbuntowane roboty, wroga ludziom sztuczna superinteligencja). Część tych obaw jest zresztą przynajmniej częściowo uzasadniona, o czym świadczą choćby wypadki śmiertelne, do których doszło za granicą podczas testów pojazdów autonomicznych, czy oszustwa związane z rynkiem kryptowalut.
W przypadku odczuć respondentów badanych na potrzeby omawianego raportu główny problem tkwi jednak gdzie indziej. Chodzi o paradoksalne występowanie obok siebie niemal bezkrytycznej akceptacji dostępnych dziś technologii oraz obaw dotyczących sfery cyfrowej, które pozostają jednak oderwane od codziennej praktyki. Z czego biorą się te sprzeczności w postawach polskich użytkowników?
Raport przywołuje europejskie badania, z których wynika, że internauci w Polsce rzadziej niż obywatele innych państw UE dbają o swoje bezpieczeństwo w sieci. Autorzy stają więc przed alternatywą: albo mamy większe zaufanie do tych, którzy czuwają nad naszym bezpieczeństwem, albo nie jesteśmy w pełni świadomi zagrożeń, które na nas czyhają. Jak jest naprawdę?
Aż 47 procent ankietowanych zgadza się, że za bezpieczeństwo osób korzystających z nowych technologii odpowiedzialne jest państwo. Jednocześnie niewiele mniej (bo 43 procent) twierdzi, że każdy musi dbać o siebie sam. Oczywiście, oba te poglądy nie muszą się wykluczać. Jednak w świetle przywołanych wyżej informacji o lekkomyślnym podejściu Polaków do cyberbezpieczeństwa dają one do myślenia.
W zamieszczonym w raporcie komentarzu eksperckim czytamy, że „zwrócenie się w stronę państwa to w polskim społeczeństwie częsta reakcja w zderzeniu z wielkoskalowymi problemami. Może się to wiązać z częstym w Polsce postrzeganiem swojej sprawczości i ocenianiem swojego wpływu na zjawiska «dużego kalibru» jako raczej niskiego”.
Zarazem zdaniem autorów publikacji przekonanie, że każdy powinien sam dbać o swoje bezpieczeństwo online, niekoniecznie musi być wyrazem poczucia własnej sprawczości. Równie dobrze może też świadczyć o braku wiary w skuteczność państwa w tym zakresie.
Te dwie interpretacje tylko na pozór są sprzeczne. Można bowiem zasadnie podejrzewać, że obie deklaracje ankietowanych (zarówno te dotyczące państwa, jak i obywateli) nie znajdują odzwierciedlenia w rzeczywistości, lecz są jedynie pobożnym życzeniem. Innymi słowy: ani państwo, ani my sami nie potrafimy zapewnić sobie bezpieczeństwa w sieci, a tylko chcielibyśmy, aby tak się działo.
Przynajmniej częściowo znajduje to potwierdzenie w tym, że wśród młodych technoentuzjastów, deklarujących większe zaufanie do cyfrowych narzędzi, występuje najwięcej osób skłonnych do ustępstw w kwestii bezpieczeństwa danych na rzecz lepszych warunków umów z operatorami usług cyfrowych. Co znamienne, taka postawa idzie w parze z przekonaniem, że użytkownicy są w stanie samemu skutecznie obronić się przed nadużyciami w internecie.
W ciekawym świetle stawia te informacje część raportu poświęcona wzorcom moralnym polskich internautów. Wynika z niej, że największym poparciem cieszy się u nas moralność rozumiana legalistycznie i instytucjonalnie: to, jak należy postępować, określa prawo oraz instytucje państwowe. Jednocześnie aż 45 procent ankietowanych deklaruje przywiązanie do indywidualizmu w moralności (prymat sumienia, przekonanie, że nie da się raz na zawsze zdecydować, co jest dobre, a co złe). Z kolei tylko 26 procent badanych wskazuje na normy ważne dla społeczności i wspólne rozwiązywanie problemów.
W tym kontekście nieco lepiej widać, z czego może się brać omawiany wcześniej paradoks odpowiedzialności. Nasz sposób myślenia wydaje się ukształtowany przez dwa nadrzędne wzorce: państwa jako gwaranta porządku oraz jednostki mającej prawo samemu o sobie stanowić. Wciąż niewiele myślimy natomiast o realnej wspólnocie w znaczeniu pozainstytucjonalnym. W rezultacie najczęściej postrzegamy rzeczywistość społeczną w kategoriach obowiązków państwa albo praw jednostki, lecz z pola widzenia znika nam potrzeba własnego zaangażowania w sprawy publiczne.
Nie ma się więc co dziwić, że z jednej strony oczekujemy ochrony od instytucji państwowych, z drugiej zaś samych siebie uważamy za odpowiedzialnych za swoje bezpieczeństwo. Brakuje tu bowiem ogniwa pośredniego – poczucia społecznej sprawczości, które pozwalałoby uwierzyć, że nie żyjemy wyłącznie w bańkach scalanych przez nadrzędny i odległy twór, jaki stanowi państwo, lecz że dookoła jest wiele osób takich jak my, z którymi można wspólnie działać na rzecz zmiany status quo.
W odniesieniu do nowych technologii, które funkcjonują przede wszystkim dzięki efektowi skali (czyli jak największej liczbie użytkowników), taki stan rzeczy musi niepokoić. W zderzeniu z cyfrowymi gigantami jednostka jest bowiem niemal całkowicie bezbronna. Z kolei dobrze funkcjonujące demokratyczne państwo nie powinno działać jedynie na podstawie arbitralnych decyzji urzędników, lecz odzwierciedlać społeczne oczekiwania.
Jednak paradoksalna sytuacja, w której niemal każdy z nas bez obaw korzysta z wielu cyfrowych usług, a zarazem (jakby teoretycznie) martwi się o ich negatywne skutki, stawia decydentów w dość osobliwym położeniu. Nawet bowiem jeśli chcieliby ograniczyć wszechwładzę cyfrowych korporacji, odpowiadając w ten sposób na lęki obywateli, muszą się liczyć z powszechnym niezadowoleniem jednostek, gdyby nagle ograniczyć im wygodę korzystania z ulubionych narzędzi. I tu właśnie powraca kwestia wspólnoty.
To przede wszystkim społeczeństwo może przeciwstawić się negatywnym praktykom w cyfrowym świecie i zmienić kierunek, w jakim rozwija się gospodarka oparta na danych. Indywidualny bunt przeciw śledzącym aplikacjom nic nie zmieni, jeśli z bezpieczniejszej alternatywy będą korzystały pojedyncze osoby. Także państwo, nawet działając w interesie obywateli, osiągnie niewiele, jeśli wprowadzane przepisy będą się kłóciły z naszymi przyzwyczajeniami i oczekiwaniami. Nieakceptowane prawo wywołuje społeczny sprzeciw. Dopiero konsensus wspólnoty może wpłynąć na to, że zmiany w legislacji będą miały odzwierciedlenie w powszechnych praktykach.
Jak jednak sprawić, byśmy jako jednostki poczuli się w cyfrowym świecie społeczeństwem, które podziela wspólne wartości i cele? Tu ważną rolę ma do odegrania trzeci sektor, który powinien aktywnie współkształtować agendę najważniejszych spraw publicznych, a zarazem inicjować kierunki zmian w edukacji społecznej i promować bezpieczne praktyki. Organizacje pozarządowe muszą zarazem stawiać na współpracę, tak by ich przesłanie znajdowało odzew nie tylko wśród zwykłych obywateli, ale również w administracji i biznesie. Bez tego ich działania pozostaną wołaniem na puszczy, a zamiast wspólnoty obywatelskiej będziemy mieli tylko zatomizowane jednostki oczekujące od państwa gwarancji bezpieczeństwa, a zarazem wątpiące w jego możliwości.
Polacy coraz bieglej posługują się dziś cyfrowymi technologiami. Najwyższy czas, by przestali się obawiać widmowych niebezpieczeństw przyszłości, a dostrzegli realne zagrożenia obecne tu i teraz. Bez tej zmiany nastawienia nasze dzisiejsze lęki prędzej czy później staną się rzeczywistością.
Źródła: